niedziela, 8 stycznia 2012

To już koniec!

Witajcie.

To już ostatnio posta na tym blogu.

Stworzyłam nowy, gdzie gorąco zapraszam ;]
Link do tego bloga Tutaj!

Tak więc jeszcze raz zapraszam ;]

poniedziałek, 2 stycznia 2012

Podsumowanie 2011 roku


Podsumowanie 2011 roku.

To był bardzo ciężki rok i smutny, a radosne chwile to jak małe gwiazdeczki na niebie wśród codziennego trudu życiowego.

Miał się zacząć wspaniale, lecz zaraz kilka dni po tym dowiedziałam się, że sąsiad zmarł. Pocieszałam się tą myślą, iż był w podeszłym wieku i chorował, więc przyszedł na niego czas. Później życie biegło jakoś normalnie, wśród codziennych obowiązków. W marcu znów zostałam poinformowana o śmierci mojej ciotki. Zastanawiałam się czy to fatum prześladuje moją rodzinę, czy co. Ponieważ w 2010 roku w lipcu zmarł mój chrzestny, a we wrześniu moja ciocia.

Starałam się nie myśleć o przykrych zdarzeniach. Bo do nich zalicza się odejście osoby bliskiej. Do tej pory ciężko mi pojąć, że się już z nimi nie spotkam i nie pogadam.
Planowałam swoją wyprowadzkę we kwietniu, że się przeprowadzę we wrześniu. Tylko wyremuntuję i odświeżę mieszkanko. Długo nie musiałam czekać na kolejne nieszczęście. W majową ciepłą noc przyśnił mi się sen szpitala i karetki nagle obudziłam i z drugiego pokoju usłyszałam, że ojciec dzwoni po pogotowie. Weszłam do dużego pokoju i zobaczyłam mamę, która ciężko oddychała. W tym momencie nie przypuszczałam, że coś złego się wydarzy. A jednak. Po 30 minutach już była na tamtym świecie. Pogotowie przyjechało jak już było po wszystkim.

Jako jedyna w domu starałam się nie przeżywać tego aż tak bardzo, bo gdybym od razu się załamała to dziś bym kompletnie nie była w stanie nic zrobić. Jasne, były 2 tygodnie ciężkie, kiedy robiłam coś i zaczynały mi płynąć łzy z oczu. Z byle powodu wybuchałam złością.
Już po tym co się stało nic nie było oczywiste. Nie byłam już pewna niczego. Nawet tego czy obudzę się następnego dnia. To tak zwane  wpadnie w totalną paranoję. Budziłam się w środku nocy spocona, miewając koszmary.

Życie dalej się toczyło, czasem dobrze, a czasem gorzej. Ale złe chwile jak na trochę ustąpiły. Aż do 12 grudnia wtedy wylądowałam w szpitalu z silnymi skurczami. Wtedy świat się zatrzymał, a w zasadzie on dalej szedł swoim tokiem to ja zatrzymałam się. Dowiedziałam się, że to dopiero początek choroby i, że może być gorzej. SUPER! Ja tu z bólu umierałam, a oni mnie pocieszali mogło być jeszcze tragiczniej. Po kilku godzinach spędzonych na Sali przyjęć z igłą w żyle i podłączoną kroplówką wróciłam do domu. W nocy znów mnie dopadły ostre bóle. Postanowiłam, że jednak dobrze będzie  pojechać do szpitala. Bo nie chciałabym tak skończyć jak moja mama. Tam dostałam zastrzyk przeciwbólowy. Super. Teraz na bank jestem uodporniona na igły i pobieranie krwi, zastrzyków od dłuższego czasu się nie bałam ;D

JESTEM SZCZĘŚCIARĄ!

Zero zabawy sylwestrowej, tylko leżenie w łóżku i odpoczywanie.
Fakt tą z tą chorobą da się normalnie żyć, ale jest strasznie bolesna i nie da się podczas bólu normalnie funkcjonować. Walisz głową w ścianę to normalnie by cię bolała, ale przy bólu tak mocnym w ogóle nie odczuwasz.
Po kolejne, PIERWSZA WIGILIA bez mamy ;'( nie będę się tutaj rozpisywała, ale nie było za fajne. Wręcz przeciwnie, było strasznie ciężko.


Jakieś pozytywy w życiu?
Można by je zliczyć tylko na palcach jednej ręki. NIESTETY.
Sama zabrałam się za tapetowanie, efekt? Jak na pierwszy raz to super. Bałam się, że w połowie się poddam, ale jeżeli się uprę to dążę mocno do celu. NIEKIEDY SIĘ PODDAJĘ, ale nie teraz. KIEDY WIEM, że muszę być silną ;]








Koniec.